Powiat Rzeszowski - siła inwestycji
Waldemar Szumny - kandydat na prezydenta Rzeszowa 2024
Ryszard Wisz kandydat do Rady Powiatu Rzeszowskiego
Maria Fajger - kandydatka do sejmiku województwa podkarpackiego

Nie dajmy się podzielić! 50 lat od Marca’68 w opinii Antoniego Kopyto

Opublikowano: 2018-03-02 22:46:56, przez: admin, w kategorii: Opinie

Ten dzień pamiętam jakby to było wczoraj. Dla studentów warszawskiej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (teraz Szkoła Główna Handlowa) 8 marca 1968 r. miał być takim samym piątkiem, jak wszystkie wcześniejsze. Także i dla mnie. Zajęcia, jakaś szybka zupka w uczelnianym bistro i „hajda” do domu. Do Stalowej Woli. Był wszak Dzień Kobiet i nie wyobrażałem sobie aby choć w części nie przeżyć go w towarzystwie narzeczonej i mamy.

Fot. IPN

Fot. IPN

 

Plany jednak spełzły na niczym. Już na pierwszej godzinie wykładów usłyszałem od kolegi, że w tym dniu „będzie się działo”. Kulminacja nastrojów wśród warszawskiej studenterii i inteligencji już od kilku tygodni, przynajmniej od ostatniego przedstawienia mickiewiczowskich „Dziadów” na scenie Teatru Narodowego dała się przewidzieć, atmosfera gęstniała z dnia na dzień. -Musimy pojechać na Krakowskie! - zdecydowanie rzekł Piotrek, rodowity warszawiak, który lepiej niż ja przeczuwał i wiedział, co się święci. Szybko się z nim zgodziłem wiedząc, że tym razem wyjazd do „stalówki” trzeba włożyć między bajki.

Już około 15-tej znaleźliśmy się przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego. Była zamknięta. Za nią kłębił się tłum studentów, wiec w obronie relegowanych z uczelni kolegów trwał. Gęstniał także tłum od strony ulicy. Dostrzegłem kilkunastu kolegów ze swojej uczelni a także z Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i Politechniki Warszawskiej. Bardzo liczni byli także mieszkańcy Warszawy. Ludzie przechodzili, zatrzymywali się, słuchali odgłosów spoza bramy. Gdy dobiegło do nas „Jeszcze Polska nie zgineła...” wielu spośród nas podjęło śpiew. I wtedy zorientowaliśmy się, że nie jesteśmy sami. Panowie w brunatnych jesionkach, tzw. „robotnicy” i ormowcy zwiezieni w tym dniu masowo w ten rejon Warszawy zaczęli gwałtownie przepychać, popychać zatrzymujących się przechodniów, obdarowując tych śpiewających dotkliwymi kuksańcami, uderzeniami. -Przechodzić, przechodzić, nie zatrzymywać się! - brzmiało z wielu stron. Śpiewająca hymn starsza pani, stojąca w moim bezpośrednim sąsiedztwie, dotkliwie uderzona w głowę upada na płyty chodnika, mocno przy tym krwawiąc z nosa i zranionej twarzy. Tłum rzuca się w tym momencie w stronę „robotnika” i ten salwuje się szybką ucieczką z tego miejsca. Pojawiają się oddziały zomowców - „golędzinowców” w charakterystycznych niebieskich chełmach.

Już wieczorem, w akademiku przy Madalińskiego długo w noc trwały nasze studenckie rozmowy. Zwłaszcza pierwszoroczniacy, chłopcy 18 i 19-letni nie do końca rozumieli to, co tego dnia i wcześniej działo się w Warszawie. Zrozumienie przychodziło z każdym kolejnym dniem uczestniczenia w wydarzeniach towarzyszących pierwszemu inteligenckiemu i studenckiemu protestowi wobec władzy w Polsce Ludowej. Pełna ich interpretacja i wyciągnięcie wniosków miało nastąpić wiele lat później. ..

A potem były koszmarne, straszne momentami dni marcowe wypełnione odwoływanymi zajęciami, to z powodu studenckiego strajku, to z przyczyny nieobecności asystenta czy profesora. Niektórych kolegów, studentów nie zobaczyliśmy już nigdy, aparat wyłapywania i obdarzania wilczym biletem marcowych aktywistów działał sprawnie i szybko. Szerząca się z każdym dniem, z ubeckiej i partyjnej inspiracji nagonka na studentów i naukowców podejrzewanych o semickie pochodzenie była dla nas także coraz większym koszmarem każdego kolejnego dnia. Podobnie jak informacje o dramatycznych pożegnaniach na Dworcu Gdańskim całych, nierzadko dobrze nam znanych rodzin przymuszanych do opuszczania kraju wobec codziennego ich prześladowania przez aparat władzy. Hasło „Syjoniści do Izraela” miało bardzo praktyczny wymiar.

W akademiku codziennie wieczorem uzgadniamy nieformalną wymianę miejsc do spania dla każdego z nas, kto przeczuwał możliwość zatrzymania przez ubeków. Ta gra w chowanego trwała przez kilka tygodni, podobnie jak unikanie jak ognia krążących po chodnikach stolicy patroli golędzinowców. Wystarczyło z byle powodu pobiec, przyspieszyć kroku by narazić się na wylegitymowanie. Zabrana w taki sposób legitymacja studencka oznaczała w praktyce wilczy bilet z uczelni. Najczęściej bez powodu. ZOMO musiało się przecież wykazać efektami swojej czujności…Byliśmy systematycznie informowani i przestrzegani przed taką ewentualnością. Wielokrotnie niejeden z nas galopem pokonywał przestrzenie między podwórkami i budynkami, by wymknąć się polującym wręcz momentami na studencką brać postawnych panów w niebieskich hełmach…

W jednej z głównych auli SGPiS zwołano spotkanie studentów z władzami uczelni, miasta i Komitetu Centralnego. Przebieg tego mityngu, mającego na celu spacyfikowanie burzliwych nastrojów na uczelni utwierdził nas w przekonaniu, że miał on być niczym innym jak upozorowaniem dialogu ze społeczeństwem. Całe życie próbując racjonalizować wszystko, co się wokół mnie działo i dzieje – i tym razem zabieram głos. Domagam się wręcz w swoim wystąpieniu, by Polaków nie okłamywano, by przedstawiciele władzy i dziennikarze mówili w mediach prawdę: o sytuacji gospodarczej, o rzeczywistych powodach społecznego niezadowolenia etc. Staram się ważyć każde słowo, by uniknąć częstych w czasie tego spotkania okrzyków z własnych, studenckich szeregów „Prowokator!”. Taki był to czas – przyklejenie przez kogokolwiek, komukolwiek i jakiejkolwiek „łatki” mogło mieć dla pomówionego daleko idące konsekwencje. Ważyłem więc każde słowo. Epitetu nie usłyszałem, podobnie jak miarodajnej odpowiedzi na postawione kwestie od „prezydium” spotkania.

To były straszne i ponure dni. Dopiero po 1980, a właściwie po 1989 roku wszystkie aspekty, wątki i wydarzenia gorącego marca 1968 roku stały się dla mnie w pełni zrozumiałe. Dotarło do mnie, ile w nich było inteligenckiego i studenckiego protestu wobec kłamliwej i bezczelnej władzy, ile ujawnionego za przyczyną dejmkowskiego spektaklu narastającego społecznego buntu i niechęci dla dominacji Moskwy wobec Polski, ile zaś wewnątrzpartyjnych rozgrywek między moczarowcami i gomułkowcami oraz koszmarnego w skutkach posługiwania się przez partię antysemickimi narzędziami i nastrojami społecznymi. A także ile w nich było przyczyn o charakterze międzynarodowym (pokłosie wojny izraelsko-arabskiej z czerwca 1967 r.).

Marcowe protesty nic nie dały. Na długo sfrustrowały polską inteligencję, ugruntowały wewnątrzspołeczne podziały a partyjną władzę, pomimo pozostania Gomułki przy władzy przekonały na długo, że przewrotnością i kłamstwem (antysemityzm) da się w Polsce wiele wskórać. Na tyle dużo by przetrwać do czasów „Solidarności”.

W przededniu 50. rocznicy tamtych dni – wiele się w naszym kraju dzieje. Nikt dziś nie zarzuca naszym rządzącym posługiwania się antysemityzmem w wewnętrznej politycznej walce. Spór o wybór „pamięci historycznej” lub „polityki historycznej” nadal jednak trwa. Ktokolwiek ten spór wykorzysta do rozniecania lub ugruntowywania podziałów w polskim społeczeństwie, dodatkowo sięgając po rocznicowe wspomnienia Marca’68 – będzie winien wielkiego, moim zdaniem grzechu: dalszego dzielenia Polaków.

Te słowa wypowiadam z pełną świadomością. Nie chciałbym bowiem aby wydarzenia z marca 1968 r. kiedykolwiek się u nas powtórzyły. Tych podziałów naszej Polsce już wystarczy. Przestrzeganie przed nimi postrzegam jako absolutną konieczność.

Tymczasem jeden ze znanych publicystów już teraz opublikował w mediach społecznościowych pewną tezę. Dla niego wydarzenia z marca 1968 r. kojarzą się z dwiema różnymi rocznicami: antykomunistycznego buntu pierwszego pokolenia urodzonego w PRL oraz wewnętrznych porachunków i czystki w bolszewickiej mafii . Trudno się z tym publicystycznym spojrzeniem nie zgodzić. Autor ów dodał jednak coś jeszcze do swej oceny. Stwierdził, że powie każdemu kim lub czym jest, gdy ten mu pokaże, którą z tych rocznic obchodzi...

No właśnie. Brrr…...

 

*Antoni Kopyto

Autor jest ekspertem rynku innowacji i rozwoju, mediów i public relations, współpracującym z ośrodkami innowacji. Mieszka w Stalowej Woli.

Korzystamy z plików cookies i umożliwiamy zamieszczanie ich stronom trzecim. Pliki cookies ułatwiają korzystanie z naszych serwisów. Uznajemy, że kontynuując korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę.

Więcej o plikach cookies można dowiedzieć się na uruchomionej przez IAB Polska stronie: http://wszystkoociasteczkach.pl.

Zamknij